9 maja 2012

Jedzenie resztkowe




Dziś będzie o niewyrzucaniu jedzenia. Gdzieś ostatnio przeczytałam, że w przeciętnym europejskim domu wyrzuca się około 20-30% jedzenia, z czego 3/4 nadaje się jeszcze do spożycia. Polska nie odbiega od średniej. A przecież niemarnowanie jedzenia to naprawdę ważna sprawa! Nie tylko dbamy w ten sposób o stan swoich finansów, ale też o stan ziemi. Wyrzucając jedzenie do kosza przy okazji wyrzucamy surowce związane z produkcją i transportem, energię, wodę... Do tego dochodzą odpady, które powstają przy produkcji no i tak mały, moralnie kujący fakcik, że wiele ludzi na co dzień nie ma dostępu do pełnowartościowego posiłku.
W moim rodzinnym domu zawsze był dość spory szacunek do wszelkiej żywności. Jedzenia raczej nie marnowano, nie przypominam sobie, by coś było wyrzucane. Inna sprawa, że dopóki mieszkałam z rodzicami, to wszystko to działo się jakoś obok mnie, w zupełnie niewidoczny sposób (ach, ta mama). Kiedy jednak przyszedł czas wyprowadzenia się na własne pseudo stadło (pseudo, bo tymczasowe, erasmusowe) okazało się, że - o, niespodzianka - jedzenie zalegające lodówkę samo nie znika! Na początku borykaliśmy się z niedojedzonym, spleśniałym chlebem (niestety, typowy holenderski chleb pleśnieje po 2-3 dniach a sprzedawany jest w wielkich siatach po prawie kilo chleba. Do tego jest miękki jak gąbka, daje drożdżami i różnymi E, nie sposób zjadać go szybciej), resztkami warzyw bujających się po półkach (Holandia to kraj jedzenia pakowanego. W większości sklepów nie kupi się marchewki na wagę. Kilogramowe opakowania albo nic!), podpleśniałymi przetworami etc. Potem nauczyliśmy się z tym radzić. Teraz mamy kilka krótkich zasad:
- nie kupujemy na wyrost, nie robimy zapasów
- nie dajemy się skusić na dwukilogramowe worki ziemniaków i paczki porów po 5 sztuk, wolimy zboczyć z utartych ścieżek i podreptać do jakiegoś sklepu arabsko warzwnego (gdzie co prawda drożej, ale jednak lepiej)
- raz na jakiś czas robimy kilka dni bez zakupów, przetrzymujemy się na tym co mamy i wyjadamy wszystko z lodówki. Ta idea niekonsumowania ponad własne możliwości i poczucie wolności do kupowania naprawdę mnie kręci, polecam każdemu takie doświadczenie. 

A cały ten post zrodził się z mojej dzisiejszej wyprawy na spore zakupy warzywno-owocowe. Taszcząc na rowerze ciężkie siaty marzyłam sobie: tu o sałatce, tam o szparagach...A w domu odkryłam, że w lodówce zalega resztka zwiędniętego i zmarzniętego szpinaku, trochę ciecierzycy, jakiś smętny kawałek papryki no i dymki, z żółkniętym gdzieniegdzie szczypiorkiem. "Tak nie będzie" pomyślałam sobie i zabrałam się do pracy...

Jednogarnkowy obiad resztkowy:

Składniki:

2 stare dymki, razem ze szczypiorem
mały, zmarszczony kawałek czerwonej papryki
trochę większy zielonej
garść ciecierzycy
pół pomidora (pokrojony w kostkę)
garść podwiędniętych liści szpinaku
resztka ryżu sprzed dwóch dni

Na patelni rozgrzewam oliwę, dodaję pokrojone w plasterki dymki i szczypiorek. Po chwili dorzucam obie papryki (pokrojone w kostkę). Mieszam, doprawiam (dorzuciłam oregano, curry, sól i pieprz). Czekam aż sobie trochę podskwierczą i kiedy już trochę zbrązowieją dorzucam ciecierzycę, pomidory i  szpinak. Po 3-4 minutach dodaję ryż i wszystko razem podgrzewam aż do połączenia się składników i osiągnięcia porządanej ciepłoty.

Smacznego!




1 komentarz:

  1. Hehe, u mnie resztkowe żarcie też z reguły jest na szalotce, zwykłej cebuli, resztkach warzyw i ryżu :D

    Co do warzyw w paczkach, ew. dostarzanych wyziewami samochodowymi (to nie ściema) jest prosty sposób - nie wierzę, że w Holandii nie ma giełd warzywnych, tak jak w Polsce. Trzeba tylko poszukać, bo kupowanie warzyw w marketach, także i tu, powoli zaczyna mijać się z celem (stocki są zapełniane powiedzmy co dwa dni, a żarcie jest na przegrzanej hali sklepowej...).

    Aha - no i widzę, że generalnie wspomnienia z domów rodzinnych takie bywają, że się dorastało pod znakiem nie marnowania żarcia. ;)

    Zdrowia!
    (Chimek z Kuchni Cynicznej)

    OdpowiedzUsuń