9 kwietnia 2013

Za chwilę dalszy ciąg programu

W oczekiwaniu na wiosnę i aparaty zdjęcia jeszcze z lata, niepublikowane. Czyli, że za nim straciłam narzędzie zbrodni to uwieczniłam kilka smaków, które potem mi się zgubiły. I odnalazły.
Wiosno wróć, tak długi przednówek (a raczej pozimek, ciągośnieżek i stalemróz) to bardzo zła rzecz dla osoby żywiącej się warzywem.
Czy was też męczą mrożonki?

             


Sprawa prosta, kroimy bakłażana wzdłuż, nacinamy, w nacięcia wciskamy sprasowany czosnek, smarujemy oliwą, posypujemy przyprawą, pieczemy. Potem jogurt i trawa dla koloru.
Przepis zainspirowany pomysłem z "River cottage - veg everyday" by Hugh Fearnley-Whittingstal.



A zapach czujecie (trawy, siana, lata)?




18 lipca 2012

Sałatyka z ciecierzycą i kuminem

Jakoś tak wygląda na to, że ciecierzyca to mój ulubiony strączkowiec. Dziś znowu w roli głównej, z miłymi dodatkami. Aromaty arabskie, zapamiętane z wyprawy do Syrii. Próbowałam odtworzyć smak tamtejszej sałatki zwanej "fattoush" a może też i innych rzeczy, które jakoś tak zlały mi się w jedno ogólne wspomnienie arabskiego jedzenia. Tuż przed powrotem do Polski kupiłam wtedy kilka mieszanek przypraw, trochę na oko, trochę na węch. Arabskie nazwy niewiele mówiły, a sprzedawcy głównie skupiali się na tłumaczeniu, że jest "very cheap" i że "special for me". W jednej z nich się zakochałam na zabój i używałam od wielkiego święta (nie chciałam zużyć za szybko), dopiero później zorientowałam się, że to co nadaje ten wspaniały smak i zapach to kumin. Teraz używam więc kuminu, choć to nadal nie to samo. Do Syrii niestety na razie trudno byłoby się wybrać i strach trochę, a szkoda..

     Zdjęcie jedno i marnej jakości, braki oświetleniowe.

W każdym razie: Sałatka z ciecierzycą i kuminem:

Składniki:
100 g suchej ciecierzycy
2 pomidory
spory kawałek ogórka
1/4 cebuli
kilka kostek fety (wedle uznania)

Sosik:
niedużo oliwy
2 łyżki soku z cytryny
2 ząbki czosnku
łyżeczka kuminu
łyżeczka suszonej mięty

Ciecierzycę moczę na noc a następnego dnia gotuję przez około 2-3 godziny. Odcedzam. Pomidory kroję w kostkę, ogórka w plasterki, cebulę w piórka. Mieszam warzywa razem z ciecierzycą, dodaję fetę.
Składniki sosu mieszam dokładnie razem, a potem dodaję do sałatki. Mieszam i jem.

Sałatka jest świetna. Sycąca i białkowa, świeża i lekka jednocześnie. Kumin i mięta rewelacyjnie współgrają i nadają całości smak Bliskiego Wschodu. Szczerze polecam.

15 lipca 2012

Roladki z bakłażana



Wracaliśmy z małego wypadu poza miasto. Godzina 17, od śniadania brzuchy puste, szybka kalkulacja tego, co mamy w lodówce. Bakłażan, pomidory, mozarella. Przebłysk inwencji, szczypta idei i o to jest, decyzja podjęta - bakłażanowe zawijańce. Przepis własny, wymyślony na małym, zapyziałym dworcu kolejowym podczas półgodzinnego czekania na pociąg.


Bakłażanowe roladki:

Składniki:
(2 porcje)

1 bakłażan
1 pomidor pokrojony w plasterki (do roladek)
2 pomidory pokrojne w kostkę
mozarella
listki bazylii
1/4 cebuli pokrojonej w kostkę
oregano
pieprz, sól

Bakłażan kroję wzdłuż w cienkie plastry (okokło 1/2 cm grubości). Smażę partiami na patelni, posypując oregano i odrobiną soli. Usmażone plastry przekładam na talerz wyłożony ręcznikiem kuchennym (by odsączyć niepotrzebny tłuszcz). Na szerszą stronę każdego plastra kładę kawałek mozarelli, kawałek pomidora i bazylię (ilość listków dowolna). Zwijam roladki, kierując się od szerszego końca do węższego.
Na odrobinie oliwy szklę cebulę, dodaję pomidory i oregano. Podduszam kilka minut i delikatnie wkładam na patelnię roladki. Trzymam jeszcze chwilę na ogniu tak, by pomidory zabulgotały a bakłażany były ciepłe.
Podaję natychmiast, w mojej wersji razem z kaszą jęczmienną.
Re we la cja.


13 lipca 2012

Plantain'y w mleku kokosowym



No tak, znowu różne ważne sprawy odciągnęły mnie od pisania. Czasem robienie planów obraca się przeciwko nam a świat kpi sobie z tego co ustalamy i daje prztyczka w nos.
Wracam jednak i tym razem prezentuję to, w co Holandia bogata. Nie sery mam na myśli, nie tulipany i tęczowe flagi ale jedzenie z mnogości krajów i kontynentów. Pewnie z racji tego, że w Amsterdamie mieszkają przedstawiciele wszystkich narodowości świata (!), miasto obfituje w różne różności, niespotykane w Polsce na większą skalę. Sklepy azjatyckie rozrosły się w dzielnicy chińskiej, koło Nieuwmarkt i na Zeedijk (można w nich dostać największe zupki chińskie jakie kiedykolwiek widziałam i wielkie bloki tofu za grosze), arabskie warzywniaki obsadziły większość ulic (nawet w ścisłym centrum jest sklep arabski z napisami zrozumiałymi jedynie dla muzułmanów) a afrykańskie stoiska z przysmakami z czarnego lądu atakują na targach. Ale i tak ich wszystkich na głowę bije pewien pan z Albert Cuyp Market, sprzedający ze swojego niewielkiego kramiku warzywa, których wcześniej nie widziałam na oczy. Albo widziałam, ale na zdjęciach więc się nie liczy. Pewnego razu zaopatrzyłam się u niego w przerośnięte, kanciaste banany, zwane po angielsku plantain (nie mam pojęcia jaka jest ich polska nazwa i nigdzie nie mogłam tego znaleźć - ktoś wie?). Zrobiłam mały rekonesans i już wiem, że plantain'y należą do rodziny bananów, jednak różnią się od swoich słodkich kuzynów pod kilkoma względami. Są twardsze, dłuższej, mają też grubszą skórkę. Nie są słodkie (surowe przypominają w smaku ziemniaki) i używa się ich jak warzyw, nie jak owoców.Nie można jeść ich na surowo (chyba że są bardzo dojrzałe), można je za to gotować, piec, smażyć, grillować i dusić. Bardzo popularne są na Karaibach, gdzie dodaje się je do wielu posiłków tak, na takiej zasadzie jak my dodajemy ziemniaki. Bogate w witaminę A, C, potas i błonnik. Tyle z faktów.
Potem przyszedł czas na sprawdzenie faktów w rzeczywistości i degustację.

Przepis na moje plaintainy pochodzi z książki Arto de Haroutuniana "Classic vegetarian cookery" (którą bardzo polecam!), z moimi modyfikacjami.

     (piękny kolor!)

Plaintain'y w mleku kokosowym

Składniki:
(2 porcje)


2 plajntajny
1/2 cebuli
2 ząbki czosnku
1 puszka mleka kokosowego
1 łodyga trawy cytrynowej
po 1/2 łyżeczki kuminu, curry, mielonej kolendry i kardamonu
sól i pieprz

Plaintainy obieram ze skórki (moja odchodziła bardzo ciężko, poprosiłam o pomoc silną męską rękę) i kroję najpierw wzdłuż na pół a potem w półcentymetrowe plasterki. Na patelni na średnim ogniu rozgrzewam oliwę, dorzucam przyprawy, zgniecioną trawę cytrynową, cebulę chwilę mieszam i dodaję plantainy. Podsmażam przez około 4 minuty*. Dodaję wyciśnięty przez praskę czosnek a potem stopniowo dolewam mleko kokosowe, zmniejszam ogień i pozwalam daniu pryczyć się swobodnie przez 30 minut*. Zdejmuję z ognia gdy plantainy są względnie miękkie, oprószam czerwoną papryką i podaję.
*zalecane przez autora przepisu






Komentarze:
1) w moim przypadku kolejne kroki bardzo się wydłużały. Zamiast 4 początkowych minut wyszło mi chyba z 10, a potem zamiast pół godziny trzymałam wszystko na ogniu z 45 minut. Mimo to plantainy były twardawe.
2) Przepis tak naprawdę jest zupełnie zmieniony, więc nie podawałam tutaj oryginału. Odsyłam do niego na 135 stronę tego cudnego wydawnictwa
3) Plantainy zdecydowanie nie podbiły mojego serca. Danie było niesamowicie sycące, ale zdecydowanie czegoś mu brakowało. Same warzywa smakowały trochę jak ziemniaki, chociaż po chwili różnica była wyczuwalna. Mimo to jest to miła odmiana od innych obiadowych węglowodanów, polecam wypróbowanie :)



1 lipca 2012

Owocowy miks!




Postanowienie trwa. Z tej okazji dziś na śniadanie serwujemy koktajl. Mango, banan i truskawka. Truskawki w Holandii są jakoś mało popularne. Nie ma co mówić o sprzedawaniu ich na kilogramy - raczej na 200 gram. Małe pudełeczka za 10 zł.  Jest to więc dla nas nielada rarytas i aż chce się delektować nim w postaci czystej, nieprzetworzonej. U mnie w domu sezon truskawkowy zawsze był (jest) niecierpliwie wyczekiwany i kiedy już się zacznie codziennie przynoszona jest łubianka owoców. Ciekawa jestem czasem co Holendrzy powiedzieli by na takie truskawkowe obżarstwo i na truskawki sprzedawane przy zakurzonej drodze, prosto z samochodów a nie w eleganckim, plastikowym pudełeczku prosto spod halogenowej lampy.






Składniki:
1/2 mango
1/2 banana
5-7 dużych truskawek
2 łyżki płatków owsianych zalanych wrzątkiem i odstawionych do namoknięcia
odrobina mleka/jogurtu

Wiadomo, owoce kroję w kostkę, dolewam trochę mleka/jogurtu, dorzucam płatki i miksuję. W razie potrzeby dolewam więcej mleka. Gdybym miała świeżą miętę to też bym wrzuciła.
Nie użyłam cukru/miodu. Truskawki o tej porze roku są wystarczająco słodkie, nie mówiąc o mango i bananach, które są słodkie zawsze :)



30 czerwca 2012

Brokułowo

Ostatni miesiąc minął pod hasłem wzmożonej pracy, egzaminów, ton skryptów i kserówek. Wyklarowały się zaskakujące plany wakacyjne. Ostatnie tygodnie w Amsterdamie spędzane wyjątkowo intensywnie. Jednym słowem, brak czasu, mało snu, dużo działania.
Nie wiem czy to przez to, czy przez moją niską odporność albo jakieś magiczne fluidy fruwające w holenderskim powietrzu, ale po raz kolejny w ciągu ostatniego pół roku złapałam koszmarną infekcję. Strasznie to utrudnia życie, męczy, przeszkadza i spowalnia. Niestety nie mogę powiedzieć, żeby to było dla mnie coś nowego. Choruję bardzo, bardzo często. Zwykłe przeziębienie ciągnie się u mnie tygodniami a katar raczej nie daje mi spokoju. Zaczęłam rozkmniać sprawę od wielu stron (jestem już domorosłym specjalistą od górnych dróg oddechowych, chorób, bakterii i wirusów), że może to, może za mało snu, może wiatr, może jakaś bakteria siedzi w organizmie i nie chce zdechnąć, za to ciągle coś psuje. Niestety, nie wymyśliłam nic mądrego - wolę raczej oddać się w dobre ręce lekarskie, które będą posiadały więcej wiedzy niż ja (te ręce oczywiście :) ). W międzyczasie usłyszałam (jak zwykle w takich sytuacjach) kilka mniej/bardziej śmiałych opinii, że mięso wspaniałe przyniosłoby tu ratunek. Że bez mięsa to bez odporności, że mięso - witamina, mięso dobre na wszystko. I tak sobie pomyślałam, że faktycznie w mojej diecie czegoś brakuje. Nie, nie mięsa. Ale że jednak tych warzyw coś mało. Że jak już są, to w towarzystwie makaronu, ryżu i najlepiej przerobione na paciajowaty sos. Że zup mało, świeżyzny też. Za to dużo serów, węglowodanów i tego typu pyszności. Zmotywowana żywiołową dyskusją na ten temat z M. postanowiłam trochę przeorganizować dietę. Więcej surowego, mniej zapychaczy. Więcej owoców na śniadanie, mniej jajecznic. Więcej dobrych napojów, mniej kaw. Więcej orzechów, mniej sera. Mam zamiar poważnie się do tego przyłożyć, więcej myśleć nad tym co jem, poznawać nowe i unikać starego. Więcej różnorodności jednym słowem i ahoj przygodo!



Dziś z serii "per jedzenie ad zdrowie" zupa brokułowa. Taka zupa to nadal nie sałatka, ale jakoś zdrowiej mi wygląda niż makaron z sosem :)

Składniki:
750 g broukła
3 marchewki
1 cebula
2 ząbki czosnku
pół łyżeczki gałki muszkatołowej
2 łyżeczki świeżego tymianku/ pół łyżeczki suszonego
1,5 litra bulionu warzywnego
kilka listków bazylii
sól, pieprz
jogurt naturalny

Przygotowuję bulion: do 1,5 litra wrzątku wrzucam kostkę warzywną, mieszam, odstawiam.
Cebulę kroję w kostkę, brokuły dzielę na małe różyczki, marchewkę na spore, kilkucentymetrowe kawałki, czosnek przeciskam przez praskę. Warzywa wrzucam do garnka na rozgrzaną oliwę. Mieszam, dodaję przyprawy. Po 2-4 minutach zalewam wszystko bulionem (warzywa powinny być nim przykryte), zagotowuję. Następnie zmniejszam ogień i gotuję około 20 minut, aż brokuły będą miękkie. Pozwalam zupie ostygnąć przez 10 minut. Po tym czasie wyławiam marchewki i miksuję resztę (marchewki zabrudziłyby zielony kolor). Marchewki kroję w plasterki i wrzucam do gotowego kremu. Posypuję posiekaną bazylią, solę i pieprzem. Czasem dodaję też łyżkę jogurtu naturalnego
Smacznego i zdrowego!