19 marca 2012

Początki


No, to jestem. Pierwszy wpis (tak, uparcie trzymam się polonizmów ;) ) , pierwsze koty za płoty, pierwsze śliwki robaczywki i tak dalej...Dużo mamy w języku powiedzeń, co pomagają znieść porażki i nieudane próby (mam nadzieję, że nie będę musiała za kilka dni powiedzieć sobie tego głośno i zaczynać od nowa!). Ciekawa jestem, czy tak samo mamy zwroty na udane początki? Ugruntowujące w nas, użytkownikach języka świadomość, że takie sytuacje też są na miejscu? Jakoś nic nie przychodzi mi do głowy. Błąd, błąd. W każdym razie, takie początki zawsze odrobinę stresujące - "czy się uda?" "czy będę miała zapału tyle, by wystarczyło?" no i wreszcie "czy ktoś to w ogóle będzie czytał?"(nie ukrywajmy, nikt nie pisze bloga dla samej przyjemności pisania - to można z powodzeniem uprawiać w domowym zaciszu własnego pulpitu :) ).
Już baaardzo dawno temu zanurzyłam się w świat kulinarnej (i nie tylko) blogosfery. Przez połowę tego czasu nosiłam się z zamiarem założenia własnego bloga, jako że gotować kocham pasjami i robię to z większym lub mniejszym powodzeniem odkąd dostałam pierwszą książkę kucharską w wieku lat 11 ("Całuski pani Darling", Małgorzaty Musierowicz - cudna lektura). Ciągle jednak wynajdywałam wymówki żeby tego nie robić - za mało czasu, za dużo zajęć, brak dobrego aparatu, posucha na polu inspiracji i inwencji, nie ta pora roku, złe światło. Jednak ostatnio potrzeba kreatywności ze mnie eksploduje, czasu mam mnóstwo, zbliża się wiosna razem z jej dobrym światłem, aparat pod ręką, a pobyt w Amsterdamie, mieście w którym mieszają się prawie wszystkie narodowości świata (tak!) inspiruje kulinarnie na wszystkie strony. Koniec z wymówkami.
Więc jestem. Blog jak w tytule, kucharzenie wegetariańskie, choć nie tylko makarony! Myślę, że w polskiej sferze blogów kulinarnych nadal mało jest tych wegetariańsko-wegańskich, im więc więcej, tym lepiej!

Myślałam też o przepisie na początek. Wiadomo, wypada dać coś smacznego i może nie za wymyślnego. Domowego. Mojego - w sensie przywiązania i ładunku emocji. I tak się składa, że ostatnio dość intensywnie pławiłam się w różnych moich odnalezionych historiach, myślach, zdaniach i smakach. To zaskakujące, odwiedzić siebie sprzed wielu lat i stwierdzić, że jest się z niej, tej siebie młodszej i mniejszej, dumną.
A te smaki co wygrzebałam teraz za mną chodzą i męczą, wplątują się pod język, wpływają do nosa. Smaki na najbanalniejsze ciepłe jedzenie podnoszące nastrój. Jedzenie na chandrę, na chmury, na lato, na słońce, na wannę, na przebudzenie, na dobranoc.

Banany smażone z miodem i cynamonem.
Sprawa jest prosta, drodzy państwo. Na tyle prosta, że nawet nie ma co się rozpisywać. Należy wziąć banan (lub dwa), i pokroić go na kawałki. Na patelni rozgrzać masło (ilość nie za duża, nie za mała), dodać łyżkę miodu. Kiedy wszystko się zmiesza, ale zanim masło spali należy wrzucić banana, sypnąć cynamonu (podejrzewam, że wszelkie korzenne przyprawy typowo ciastowe też sprawdzą się w tej roli) i wymieszać. I poczekać chwilę, aż banan się skarmelizuje, zmięknie, skurczy. A potem wrzucić do miseczki, schować się w kąt i jeść. 
Danie jest pyszne, słodkie, sycące, słodkie, kaloryczne, pyszne. Świetnie smakuje z jogurtem naturalnym wyjętym prosto z lodówki - piękna kompozycja.

Bez zdjęć, bo aparatu chwilowo nie było.
Do przeczytania niebawem!



2 komentarze:

  1. Pisz posty, pisz! Ja na pewno będę czytać-przejrzałam wszystkie i Twoje wyczyny kuchenne bardzo mi się podobają :))
    Całuski Pani Darling - cudna książka, ja niestety nie dostałam jej jak byłam dzieckiem, więc kupiłam sobie ją rok temu na 21 urodziny ;D
    A banana z Twojego przepisu na pewno zrobię dzisiaj siostrze, niech idzie jej w boczki a nie mi haha <3
    powodzenia w prowadzeniu bloga i czekam na następne posty! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale miło! Bardzo się cieszę, że Ci się podoba :) Całuski to do tej pory jedna z moich ulubionych książek kucharskich, mam z nią super wspomnienia.
      No, a posty będę pisać - jak już się wkręciłam to zostanę :D
      pozdrowienia!

      Usuń