No tak, znowu różne ważne sprawy odciągnęły mnie od pisania. Czasem robienie planów obraca się przeciwko nam a świat kpi sobie z tego co ustalamy i daje prztyczka w nos.
Wracam jednak i tym razem prezentuję to, w co Holandia bogata. Nie sery mam na myśli, nie tulipany i tęczowe flagi ale jedzenie z mnogości krajów i kontynentów. Pewnie z racji tego, że w Amsterdamie mieszkają przedstawiciele wszystkich narodowości świata (!), miasto obfituje w różne różności, niespotykane w Polsce na większą skalę. Sklepy azjatyckie rozrosły się w dzielnicy chińskiej, koło
Nieuwmarkt i na Zeedijk (można w nich dostać największe zupki chińskie jakie kiedykolwiek widziałam i wielkie bloki tofu za grosze), arabskie warzywniaki obsadziły większość ulic (nawet w ścisłym centrum jest sklep arabski z napisami zrozumiałymi jedynie dla muzułmanów) a afrykańskie stoiska z przysmakami z czarnego lądu atakują na targach. Ale i tak ich wszystkich na głowę bije pewien pan z
Albert Cuyp Market, sprzedający ze swojego niewielkiego kramiku warzywa, których wcześniej nie widziałam na oczy. Albo widziałam, ale na zdjęciach więc się nie liczy. Pewnego razu zaopatrzyłam się u niego w przerośnięte, kanciaste banany, zwane po angielsku plantain (nie mam pojęcia jaka jest ich polska nazwa i nigdzie nie mogłam tego znaleźć - ktoś wie?). Zrobiłam mały rekonesans i już wiem, że plantain'y należą do rodziny bananów, jednak różnią się od swoich słodkich kuzynów pod kilkoma względami. Są twardsze, dłuższej, mają też grubszą skórkę. Nie są słodkie (surowe przypominają w smaku ziemniaki) i używa się ich jak warzyw, nie jak owoców.Nie można jeść ich na surowo (chyba że są bardzo dojrzałe), można je za to gotować, piec, smażyć, grillować i dusić. Bardzo popularne są na Karaibach, gdzie dodaje się je do wielu posiłków tak, na takiej zasadzie jak my dodajemy ziemniaki. Bogate w witaminę A, C, potas i błonnik. Tyle z faktów.
Potem przyszedł czas na sprawdzenie faktów w rzeczywistości i degustację.
Przepis na moje plaintainy pochodzi z książki Arto de Haroutuniana "Classic vegetarian cookery" (którą bardzo polecam!), z moimi modyfikacjami.
(piękny kolor!)
Plaintain'y w mleku kokosowym
Składniki:
(2 porcje)
2 plajntajny
1/2 cebuli
2 ząbki czosnku
1 puszka mleka kokosowego
1 łodyga trawy cytrynowej
po 1/2 łyżeczki kuminu, curry, mielonej kolendry i kardamonu
sól i pieprz
Plaintainy obieram ze skórki (moja odchodziła bardzo ciężko, poprosiłam o pomoc silną męską rękę) i kroję najpierw wzdłuż na pół a potem w półcentymetrowe plasterki. Na patelni na średnim ogniu rozgrzewam oliwę, dorzucam przyprawy, zgniecioną trawę cytrynową, cebulę chwilę mieszam i dodaję plantainy. Podsmażam przez około 4 minuty*. Dodaję wyciśnięty przez praskę czosnek a potem stopniowo dolewam mleko kokosowe, zmniejszam ogień i pozwalam daniu pryczyć się swobodnie przez 30 minut*. Zdejmuję z ognia gdy plantainy są względnie miękkie, oprószam czerwoną papryką i podaję.
*zalecane przez autora przepisu
Komentarze:
1) w moim przypadku kolejne kroki bardzo się wydłużały. Zamiast 4 początkowych minut wyszło mi chyba z 10, a potem zamiast pół godziny trzymałam wszystko na ogniu z 45 minut. Mimo to plantainy były twardawe.
2) Przepis tak naprawdę jest zupełnie zmieniony, więc nie podawałam tutaj oryginału. Odsyłam do niego na 135 stronę tego cudnego
wydawnictwa
3) Plantainy zdecydowanie nie podbiły mojego serca. Danie było niesamowicie sycące, ale zdecydowanie czegoś mu brakowało. Same warzywa smakowały trochę jak ziemniaki, chociaż po chwili różnica była wyczuwalna. Mimo to jest to miła odmiana od innych obiadowych węglowodanów, polecam wypróbowanie :)